Bp Donald Pelletiere.
Zapis konferencji bpa Donalda Pelletiere ms, którą wygłosił dla młodzieży zebranej na La Salette, podczas spotkania REJS II, w lipcu 2013. Tłumaczenie oddaje oryginalną narrację konferencjonisty.
Pochodzę z biednej rodziny. Było nasz czworo, rodzice, siostra i ja. Pan przygotowywał mnie przez 27 lat. Przez 13 lat w rodzinie. Rodzina jest bardzo ważna. Każdy potrzebuje rodziny: ojca, matki, siostry, brata. W rodzinie zaznałem miłości. Moja Mama mnie rozpieszczała. Wiedziała, że umrze, była bardzo chora. Dlatego otaczała mnie wielką miłością. Miałem dziesięć lat kiedy Mama umarła, Pan przygotował mnie do odejścia z domu. Musiałem się ruszyć z miejsca. Już od tej pierwszej interwencji Boga w moim życiu, bardzo ważnej, która mnie bardzo naznaczyła na całe życie, wszystko się zmieniło. Jak powiedziałem, 13 lat w rodzinie. Potem 14 lat, jeszcze stale w rodzinie, ale już u misjonarzy Saletynów. W sumie 27 lat. (Film) Moje życie jest podzielone na dwie części. 27 lat przygotowania, kiedy Bóg mnie przygotowywał, przez rodzinę i w rodzinie także przez wspólnotę saletyńską, a po 27 latach byłem gotów wyruszyć w drogę. Jak Abraham wyruszał w nieznane. Porzuć swoją rodzinę, swój kraj i jedź na Madagaskar. Byłem więc przygotowywany.
We wspólnocie mieliśmy bardzo dobrych formatorów i wspaniałe środowisko. Małe seminarium było na wsi, na brzegu wspaniałego jeziora Mascoma w New Hampshire, w lesie. Dla młodego człowieka odkrywanie przyrody było wspaniałe. We wspólnocie gdzie wszyscy byli przyjaciółmi. Co miało największy wpływ na nas w formacji? Wychowawcy i formatorzy. Do dzisiaj mam przyjaciela w USA, kiedy wstąpiłem do seminarium było nas 36 i tylko dwóch doszło do kapłaństwa. Ks. Maxfield żyje jeszcze i jesteśmy wielkimi przyjaciółmi. (Zmarł w ubiegłym roku. HP) Jest bardzo chory, i takim był przez całe życie. Pracował w Hiszpanii. Cierpiał za mnie, ja nigdy nie byłem chory. A więc jak powiedziałem 27 lat przygotowania. To jest bardzo ważne, dziękuję Bogu, Bóg mnie rozpieszczał. Formacja ludzka, w życiu jest najważniejsza. Mówią o tym dokumenty Kościoła na temat formacji ludzkiej, duchowej, intelektualnej i duszpasterskiej. Mając więc 27 lat, jako młody ksiądz, wyjechałem statkiem na Madagaskar. Z Nowego Yorku do Havre, przez Marsylię na Madagaskar. 23 dni na statku. Na statku się zakochałem. ( Film)
Była tam pewna Francuzka, młoda piękna dziewczyna. Jej ojciec był bardzo bogaty, był właścicielem francuskiego hotelu na Madagaskarze w Tananariwie. Spędziła jeden rok w USA, żeby się nauczyć angielskiego. Kiedy zobaczyła młodego księdza Amerykanina, chciała z nim rozmawiać po angielsku. Ja byłem wtedy trochę smutny, i podczas tych 23 dni, Donald spędził wiele czasu z Marianną. No cóż, wszyscy jesteśmy stworzeni do miłości. Na szczęście podróż nie trwała zbyt długo. Mógłbym stracić powołanie. Bóg stale do nas mówi. Do mnie mówił: Donald ty potrzebujesz miłości, ale już wybrałeś. Po tej podróży nigdy się z Marianną nie widzieliśmy. W 1958 roku przyjechałem na Madagaskar. Nie mogę wam opowiedzieć o całym moim doświadczeniu, w jaki sposób Bóg działał, jak Bóg się objawia w wydarzeniach naszego życia. Bóg mi w moim życiu bardzo błogosławił.
Dam wam przykład. Było to w 1982. Byłem na Madagaskarze już 25 lat. Byłem proboszczem parafii katedralnej w Morondawie. Miasto miało 60 tysięcy mieszkańców. Wieczorem pomiędzy godziną piątą a szóstą odwiedzałem rodziny. Każdego wieczoru wyruszałem razem z katechistą, czasem z siostrą zakonną, czasem ze świecką osobą. Było to w dzielnicy bardzo biednej, wąskie uliczki, wychodziliśmy z jednego domu, żeby pójść do drugiego. Było już trochę ciemno, potknąłem się o coś i upadłem. Zobaczyłem, że potknąłem się o kogoś. Krzyknąłem ze złością: Co ty tu robisz? Czułem się upokorzony. Ale zobaczyłem, że on miał nogi, na których nie mógł chodzić. Próbował się poruszać na tych nogach. Moje zachowanie wobec niego zmieniło się natychmiast. Przeprosiłem go, zapytałem; gdzie mieszkasz? Poszedłem za nim, on posuwał się po ziemi. Weszliśmy do małego domu. To był raczej szałas. On mieszkał ze swoją babką w ukryciu. Wychodził tylko wieczorem, bo wszyscy się go wstydzili. Miał już 12 lat. Powiedziałem do jego babki. Mógłby iść już do szkoły. Ona odpowiedziała: „Owszem, ale jak on pójdzie, przecież on nie może chodzić.” Powiedziałem: postaram się o wózek inwalidzki ze Stanów Zjednoczonych. Poszedłem później porozmawiać z siostrami zakonnymi, czy mogłyby go przyjąć do szkoły. Zgodziły się. Sprowadziliśmy wózek inwalidzki, więc mógł rozpocząć szkołę. Pewnego dnia ktoś mi powiedział: Wie ksiądz, ten mały mógłby sam chodzić. Jest tutaj w Morondawie jeden szpital, gdzie robią operacje, robią protezy. Pojechałem do tego szpitala. Po dwóch latach zrobiono mu operację. Zrobili mu protezę, dostał kule. Kiedy po dwóch latach powrócił do domu, w dzielnicy była wielka radość. On może chodzić! Następnego dnia przyszła pewna kobieta mówiąc: ja też mam dziecko, które nie może chodzić. Zapisałem nazwisko, adres, potrzebne dane. I tak się zaczęło, przyszedł inny człowiek, potem trzeci, potem czwarty, piąty. Kiedy się zgłosił siódmy, pojechałem z nimi do Antsirabe do kliniki. Potem był dziesiąty, piętnasty, dwudziesty. Nie miąłem żadnego zamiaru tego robić, nigdy nie myślałem, że mam jakieś powołanie do pracy z niepełnosprawnymi. Na początku to był przypadek z jednym chłopcem. Kiedy liczba osiągnęła pięćdziesiąt, dyrektorka, profesor medycyny, z Antsirabe powiedziała: powinien ksiądz otworzyć warsztat naprawy butów ortopedycznych i kul. Zrobiliśmy więc warsztat, następnie trzeba było wysłać dwóch niepełnosprawnych, żeby się nauczyli naprawiać protezy, buty, kule. Od jednej rzeczy do drugiej. Nigdy nie miałem żadnego wyjaśnienia, dlaczego to robię. W Morondawie dzisiaj jest więcej niż 100 niepełnosprawnych, którzy chodzą, dzięki temu pierwszemu, o którego się potknąłem. Znaleźliśmy później 700 niepełnosprawnych. Mamy obecnie ośrodek dla niepełnosprawnych, są tam cztery siostry, dwóch świeckich, są także inni, którzy pracują w ośrodku. To nie ja zrobiłem, to Pan Bóg, który tworzy naszą historię razem z nami. Sam nigdy nie zastanawiałem się nawet jak to zrobić.
Jak powiedziałem wcześniej była rodzina, była wspólnota zakonna. Nie można pracować bez rodziny, bez wspólnoty, nawet dzisiaj. Dziękuję Panu za moją rodzinę, mam jeszcze kuzynów, ich dzieci, jest także wspólnota. Ale jest także lud malgaski. Oni mnie przyjęli jak brata, okazali mi miłość, pomoc. To wszystko jest bardzo ważne w życiu. Wy też macie rodzinę, wasze środowisko, parafię. My wszyscy potrzebujemy takiej wspólnoty, która nas podtrzymuje. Ktoś mnie pytał: jak wytrzymałeś tam przez pięćdziesiąt lat? Kiedy wyjeżdżałem na misje na Madagaskar, powiedziałem do ks. Generała Imhofa: księże generale jadę na pięć lat, i jak widzicie jestem stale tam. Bóg działa, ja nie chciałem tej pracy, którą mogłem zrobić dla niepełnosprawnych z Morondawy. Jeśli tam upadłem z mojej pychy, to mogę powiedzieć, że to było tak, jak ze św. Pawłem, który spadł z konia. Cały ten późniejszy ruch, ten ośrodek, to jak historia z 3 rozdziału Dziejów Apostolskich w bramie Pięknej: Nie mam złota ani srebra, ale w imię Jezusa Chrystusa mówię ci wstań i chodź. To właśnie próbowaliśmy robić, na Madagaskarze, W ich kulturze, niepełnosprawni są ukrywani, bo ludzie się wstydzą kalectwa, bo uważają je za przekleństwo, za karę. Niektórzy mówią, dlaczego w Morondawie jest tak dużo niepełnosprawnych? Nie ma ich wcale więcej niż gdzie indziej, ale dzięki Bogu udało się nam ich wydobyć z cienia. Nie mogę się chwalić tą pracą, ja nic nie zrobiłem, to wszystko zrobił Pan Bóg. On pragnął tego dzieła miłości, ewangelizacji, chciał tym niepełnosprawnym pokazać swoją miłość. To jest przykład z mojej posługi duszpasterskiej.
Ludzie często pytają mnie co jest najtrudniejsze dla misjonarza? Najtrudniejsze nie jest przyzwyczajenie się do odmiennego jedzenia, do komarów. Najtrudniejsza jest samotność. W brusie można się nudzić, można się czuć samotnym, wieczorem zostaje się samemu, ludzie idą wcześnie spać, a ty czujesz się wyizolowany i samotny. Modlitwa jest więc łaską, jest jedynym rozwiązaniem, to spotkanie z Panem, który się nam objawia.
Moja misja była położona na zachodnim wybrzeżu wyspy Madagaskaru, od strony Afryki. Na wybrzeżu jest wiele małych wiosek, których mieszkańcy żyją z rybołówstwa. Jest wiele wiosek, w których żyje od 300 do 1000 mieszkańców. Diecezja rozciąga się na długości 400 km na wybrzeżu. Wiele razy podróżowałem drogą morską, pirogą. Piroga jest bardzo starym wynalazkiem, który pochodzi z Indonezji. W Afryce nie znajdziecie pirogi. Myślimy, że ktoś przebył cały Ocean Indyjski za pomocą pirogi. W pirodze siedzi się na poziomie morza, nad wami rozciąga się żagiel. To jest coś wspaniałego, chciałbym was zabrać na Madagaskar, żebyście mogli podróżować pirogą, zwłaszcza nocą. To jest doświadczenie, prawie że mistyczne, duchowe. Jesteś na pełnym morzu, jest wiatr, który nadyma kwadratowy żagiel, sternik doskonale kontroluje żagiel, wiatr popycha pirogę. W ciszy nocy możesz dotknąć gwiazd i wtedy uświadamiasz sobie obecność Boga, zwłaszcza kiedy wiesz, że ta podróż jest dla ewangelizacji. To jest jedno z pocieszeń jakie dostajesz od Boga, kiedy daje ci odczuć swoją obecność.
Pewnego razu musiałem płynąć z Belo sur Maire do Morondawy, zwyczajnie ta droga zajmuje przy sprzyjającym wietrze około 4 godzin, ale kiedy wiatr jest niekorzystny to podróżuje się 10 godzin. Był początek wielkiego postu, środa popielcowa. W pirodze oprócz mnie było 400 kg krabów, siedziałem dosłownie na nich. Było wspaniale, wiatr, noc, gwiazdy i ja siedzący na krabach, które mnie szczypały w siedzenie. Tej podróży nigdy nie zapomnę. To był mój post. Tak rozpoczynałem ten wielki post.
Innym razem poszedłem na tzw. tourne, wiele chodziliśmy wtedy pieszo, brało się plecak, i szło od wioski do wioski, 18, 20 km, Spędzaliśmy tam dwa dni i szliśmy dalej. Byliśmy w wiosce pogańskiej, która nas dobrze przyjęła. Zapytałem katechisty: jak daleko jest najbliższa wioska? Odpowiedział dwie godziny drogi pieszo. Powiedziałem możemy wyjść jutro o czwartej rano, bez śniadania, mogę jakoś wytrzymać dwie godziny drogi na czczo, kiedy przyjdziemy do wioski znajdzie się coś do jedzenia. Wyszliśmy więc o czwartej rano, mieliśmy przed sobą dwie godziny drogi, ale o ósmej rano jeszcze nie doszliśmy do wioski. Wtedy ogarnęła mnie słabość, nie mogłem dalej iść, byłem słaby, głodny i powiedziałem musimy się zatrzymać, nie mogę iść dalej. Katechista powiedział: niech ksiądz zostanie tutaj, nie rusza się, a sam poszedł dalej, bez plecaka. Po mniej więcej dziesięciu minutach wrócił ze wspaniałym plastrem miodu. Znalazł dziką barć, i dał mi miód, który mnie pokrzepił. Wtedy mogłem iść dalej. Bóg był zawsze przy mnie. On nas nigdy nie opuszcza.
Ks. Albert Girault urodził się w Douai w departamencie Nord (graniczy z Belgią), 11 stycznia 1921 roku. W wieku 5 lat poszedł do szkoły św. Jana w Douai, którą ukończył w wieku 16 lat, później ukończył dwuletnią szkołę technicznej u OO. Jezuitów. W czerwcu 1940 roku, w czasie inwazji niemieckiej w czerwcu, musiał wyjechać na jeden miesiąc, próbując opuścić okupowany kraj. Ostatecznie po ewakuacji, próbował powrócić do Douai, ale tam nie było już domu, ponieważ wiele z nich było zniszczonych z powodu wojny. Szukał schronienia u siostry mojej mamy, w diecezji Cambrai gdzie pozostał dwa lata. W 1942 roku, jego brat, który był więźniem w Niemczech, napisał do swojej Mamy, żeby Albert nie wracał na północ Francji, która była przyłączona do Belgii. 2 listopada 1942 roku wyjechał stamtąd nie bardzo wiedząc dokąd jedzie. Pojechał do Auvergne, gdzie pracował na fermie przez sześć miesięcy. Proboszcz tej parafii zabrał go na pielgrzymkę do sanktuarium Matki Bożej w L’Ermitage, które było wówczas obsługiwane przez księży Saletynów. W tamtym czasie w L’Ermitage był także nowicjat saletynów. Po kilku miesiącach spotykając się z grupą nowicjuszy postanowił wstąpić do Zgromadzenia. Ksiądz superior a jednocześnie mistrz nowicjatu, wysłał go na czas jednego roku do szkoły apostolskiej św. Józefa, niedaleko sanktuarium w La Salette. 19 września 1943 roku, rozpoczął nowicjat.... zobacz co mówi o sobie.
Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej odznacza się wyjątkowym pięknem; zbudowane w stylu gotyckim, z pięknymi witrażami, harmonią kolorów....
Trzeba dziękować Bogu za to, co przekracza wartości materialne, jak mówi poeta Zé Vicente: "Błogosławione są owoce Bożej ziemi. Błogosławieni są ci, którzy pracują dla naszej jedności. Błogosławiony jest Jezus, który bedzie z nami nie tylko na ołtarzu."
Jubileusz to dobry moment, żeby wyrazić wdzieczność ludowi Bożemu. Ludziom wiary, prostym i gościnnym, którzy są zdolni okazać troskę i uczucia!
Na początku był mały kościółek a obecnie piękne sanktuarium, wyrażamy wdzięczność wszystkim budowniczym, którzy pracowali przy wznoszeniu murów, kolumn i pięknej wieży...
Drodzy księża: Marco Reis, Mario Prigol, Atico Fassini i Washington - Pan Bóg chciał, żebyście wy reprezentowali w tym jubileuszowym roku, wszystkich nas saletynów, którzy przez 100 lat żyli i pracowali na tym miejscu. Poprzez wspólnotę zakonną nasza wdzieczność dociera do wszystkich (braci i księży), którzy poświęcali swoje życie w tym Sanktuarium. Ze względu na zdrowie wielu zmarło na tej misji. To podziękowanie wyrażamy także Radzie Generalnej i Radzie Prowincjalnej, które zawsze nas wspierały i nie stracily wiary w sens tej misji.
Sao Paulo , 13 kwietnia 2014 - Niedziela Palmowa
ks. Edegard Silva Junior - saletyn
Cytat z orędzia papieża Franciszka które jest skierowane na spotkanie młodych w Krakowie, przytaczamy tutaj ze względu na na bardzo prosty i jasny język, który może być użyteczny dla każdego z nas. Tekst całego orędzia na stronie Vatican.va
"Jak konkretnie możemy sprawić, aby to ubóstwo ducha przekształciło się w styl życia, aby konkretnie wpływało na nasze życie? Odpowiem wam w trzech punktach.
Przede wszystkim starajcie się być wolni wobec rzeczy. Pan nas wzywa do życia ewangelicznego, naznaczonego umiarkowaniem, nieuleganiem kulturze konsumpcji. Chodzi o poszukiwanie tego, co najistotniejsze, nauczenie się ogołocenia z wielu tłumiących nas rzeczy powierzchownych i zbędnych. Zdystansujmy się od żądzy posiadania, od pieniądza najpierw traktowanego bałwochwalczo, a następnie marnowanego. Postawmy Jezusa na pierwszym miejscu. On nas może uwolnić od zniewalającego bałwochwalstwa. Pokładajcie ufność w Bogu, drodzy młodzi! On nas zna, kocha nas i nigdy o nas nie zapomina. Tak jak troszczy się o lilie polne (por. Mt 6, 28), tak też nie pozwoli, aby czegokolwiek nam zabrakło. Również by przezwyciężyć kryzys gospodarczy, ludzie muszą być gotowi do zmiany stylu życia, do unikania wielu przypadków marnotrawstwa. Tak jak potrzebna jest odwaga szczęścia, tak też trzeba odwagi umiarkowania.
Po drugie, aby żyć tym błogosławieństwem wszyscy potrzebujemy nawrócenia w stosunku do ubogich. Musimy zatroszczyć się o nich, być wrażliwi na ich potrzeby duchowe i materialne. Wam, młodym, powierzam zwłaszcza zadanie, byście na nowo postawili solidarność w centrum ludzkiej kultury. W obliczu dawnych i nowych form ubóstwa — bezrobocia, emigracji, wielu różnego rodzaju uzależnień — mamy obowiązek być czujni i świadomi, przezwyciężając pokusę obojętności. Pomyślmy także o tych, którzy nie czują się kochani, nie mają nadziei na przyszłość, rezygnują z zaangażowania w życie, bo są zrażeni, rozczarowani, zastraszeni. Musimy nauczyć się przebywania z ubogimi. Nie wypełniajmy naszych ust pięknymi słowami o ubogich! Spotkajmy ich, spójrzmy im w oczy, wysłuchajmy ich. Ubodzy są dla nas konkretną okazją spotkania samego Chrystusa, dotknięcia Jego cierpiącego ciała.
Ale — i to jest trzeci punkt — ubodzy są nie tylko osobami, którym możemy coś dać. Również oni mają nam wiele do zaoferowania, aby nas nauczyć. Wiele może nas nauczyć mądrość ubogich! Pomyślcie, że jeden z świętych XVIII w., Benedykt Józef Labre, który spał w Rzymie na ulicy i żył z ofiar ludzi, stał się doradcą duchowym wielu osób, w tym szlachty i hierarchów. W pewnym sensie ubodzy są dla nas jakby nauczycielami. Uczą nas, że wartość osoby nie zależy od tego, ile posiada, ile ma na koncie w banku. Ubogi, osoba pozbawiona dóbr materialnych zawsze zachowuje swoją godność. Ubodzy mogą nas wiele nauczyć także o pokorze i ufności w Bogu. W przypowieści o faryzeuszu i celniku (Łk 18, 9-14) Jezus przedstawia celnika jako wzór, bo jest on pokorny i uznaje siebie za grzesznika. Także wdowa, która wrzuciła dwie drobne monety do skarbca świątyni jest przykładem ofiarności tych, którzy, chociaż mają niewiele lub nic, dają wszystko (Łk 21, 1-4)...."
EN Some moments during the Eucharistic celebration of the Episcopal Conference of Tanzania during its ad limina visit, in the parish church of Our Lady of La Salette in Rome. Cardinal Pengo Polycarp is the titular bishop of our parish.
PL Kilka zdjęć z Mszy św. w kościele Matki Bożej Saletyńskiej w Rzymie, Konferencja Episkopatu Tanzanii z okazji wizyty ad limina w Rzymie. Nasz kościół w Rzymie jest przypisany kardynałowi Polikarpowi Pengo.
IT Alcune istantanee circa la celebrazione eucaristica della Conferenza episcopale della Tanzania in visita ad limina, nella chiesa parrocchiale N.S. de La Salette in Roma. Il cardinale Pengo Polycarpo e’ il titolare della nostra Parrocchia.
Wielkanoc 2014
Drodzy współbracia
Zanieście wszystkim radość Zmartwychwstania (liturgia).
Tymi słowami rozesłania z liturgii Zmartwychwstania chciałbym dotrzeć do was z moimi szczerymi i braterskimi życzeniami błogosławionych Świąt Zmartwychwstania w imieniu Rady i Zarządu Generalnego. Ufam, że okres Wielkiego Postu niedawno zakończony, był dla każdego z Was czasem głębokiej odnowy duchowej, osobistej i wspólnotowej. Dla wielu z Was był to czas spędzony razem z wiernymi, którzy przychodzą do waszych parafii, lub tymi, którzy słuchali rekolekcji wielkopostnych. Razem dziękujemy Panu, który także tego roku zaprosił nas do nawrócenia, abyśmy coraz bardziej upodobnili nasz styl życia do Jego stylu. W ten sposób dał nam opatrznościową okazję, jak mówi Papież Franciszek „ abyśmy się obudzili, i nie szli dalej tylko z powodu inercji”.
Nowina o Zmartwychwstaniu jeśli jest przyjęta w wierze, wypełnia sensem nasze życie i naszą historię jako zakonników. Jedynie wtedy, gdy ktoś doświadczył niełatwej drogi oczyszczenia Wielkopostnego może cieszyć się nowością, pięknem i radością tej nowiny. Celebrować Paschę znaczy umieścić w świetle Zmartwychwstałego odnowiony motyw zaufania i nadziei w nas samych, w życiu wspólnym i w posłudze. Oznacza nie tylko pozbywanie się rutyny, która często sprawia, że nasze dni są bez znaczenia, ale oznacza także zaangażowanie się w nawrócenie swojego serca, abyśmy mogli stać się wiarygodnymi świadkami nowego życia, które dał nam Chrystus.
Razem z radością Paschy chciałbym się podzielić z wami także radością przeżywania niektórych wydarzeń, które są istotne w życiu naszego Zgromadzenia w ostatnim czasie:
W święto św. Józefa 19 marca, dystrykt Szwajcarii obchodził 90 rocznicę Szkoły w Untere Waid otwartej w 1924 roku. Jako Szkoła Apostolska przez wiele lat przyjmowała i formowała wielu młodych, którzy pragnęli stać się Misjonarzami z La Salette. Po zakończeniu tego doświadczenia jako seminarium, szkoła została otwarta dla młodych chłopców i dziewcząt i stała się nowoczesnym liceum, znanym i cenionym w całym mieście St. Gallen i w okolicy. To narzędzie ewangelizacji i ludzkiej promocji stało się z czasem także uprzywilejowanym miejscem szerzenia orędzia saletyńskiego i ukazywania charyzmatu pojednania. Składam wam w imieniu Zgromadzenia szczere moje podziękowania . Módlmy się aby „Gimnazjum La Salette”, które wyświadczyło do dzisiaj tak wiele dobrego pozostało zawsze wierne swojej myśli założycielskiej działając razem ze wspólnotą saletyńską obecną w tym miejscu i razem z lokalnym Kościołem.
Ks. Robert Harder MS (dystrykt Szwajcarski) 7 kwietnia br. dożył 100 lat! Jest pierwszym saletynem, który osiągnął ten szacowny wiek. Pomimo doświadczenia tak wielu lat i zrozumiałych w tym wieku bolączek, żyje nadal we wspólnocie w Untere Waid, jest prawie samodzielny, ale także wspierany przez współbraci. Przeżył całe swoje życie w Angoli, gdzie przyjechał w 1946 roku razem z pierwszą grupą misjonarzy saletynów szwajcarskich. Jego życie kapłańskie i zakonne było zawsze związane z misją. Założył w 1975 roku „Zgromadzenie Sióstr św. Katarzyny” dla ewangelizacji i rozwoju duchowego i dziewcząt, które obecnie liczy 130 sióstr i jest obecne w Angoli, Hiszpanii i Włoszech. Żyje teraz w Szwajcarii, ale jego serce pozostaje stale związane z ziemią afrykańską. Razem z nim chcę dziękować Panu za jego długie życie i za całe dobro, które uczynił jako misjonarz wśród ludu angolańskiego w ciągu tak wielu lat. Ad Multos Annos!
Razem z ks. Adilsonem powinienem był pojechać do Algierii 29 marca i spotkać się z biskupem diecezji Sachara, Claude Rault. Ta wizyta jest konsekwencją decyzji nr 15 Kapituły Generalnej w 2012 roku. Jednak, podobnie jak w ubiegłym roku, nasza prośba o wizę nie została załatwiona. Na szczęście biskup Rault będzie w Rzymie pod koniec czerwca i wtedy będziemy mogli się spotkać i mówić strategię, w jaki sposób możemy pojechać do tego kraju. Poinformuję was o rozwoju tej delikatnej sprawy.
Jak już z pewnością dowiedzieliście się z comiesięcznego listu w marcu, ks. Efrem i ja udaliśmy się do Tanzanii na zaproszenie biskupa pomocniczego diecezji Bukoba Metodego Kilaini z zamiarem oceny możliwości otwarcia nowej saletyńskiej obecności w przyszłości w tej diecezji. Wkrótce napiszemy kompletny raport, który wyślemy do Prowincjałów a tym samym do całego Zgromadzenia. Proszę was o modlitwę do Ducha Świętego, aby oświecił Radę Generalną do dokonywania jedynie takich wyborów, które odpowiadają zamiarom, jakie Pan Bóg i Dziewica z La Salette mają względem naszego Zgromadzenia.
Kolejny powód do radości wynika z faktu, że na Haiti, gdzie pracuje trzech naszych współbraci z Madagaskaru, zgłaszają się młodzi, którzy chcą dołączyć do naszej rodziny zakonnej. Kapituła Generalna 2012 w decyzji nr 14 nie wykluczyła z góry naboru w tym kraju, jednak nie ustanowiła żadnego „konkretnego” kryterium, w jaki sposób to zrobić. Nawet jeśli sytuacja jest dość optymistyczna i dodaje nam wiele entuzjazmu, musimy zachować także roztropność w poważnym rozeznawaniu tego faktu. Proszę zainteresowane prowincje Madagaskar i Amerykę Północną do wspólnego podjęcia tego problemu we wszystkich aspektach (nabór, miejsce, formacja, osoby zaangażowane, finanse). Ja i Rada Generalna poświęcimy temu maksimum uwagi i na pewno nie zabraknie rzeczywistej współpracy. Także ten „projekt” polecamy macierzyńskiej trosce Maryi, naszej Matki. Ona z pewnością da nam rozeznanie w wyborze drogi jaką trzeba pokonać wspólnie jako Zgromadzenie w służbie Kościoła i współczesnego świata.
W niedzielę Palmową, 13 kwietnia, rozpocznie się PPP 2014. Cała Rada Generalna będzie przez miesiąc na świętej Górze aby realizować ten program. Uczestników będzie 18. Jesteśmy zadowoleni, ponieważ w tej liczbie będą także cztery siostry saletynki. Prosimy wszystkich o włączenie się w modlitwę.
Razem z Radą Generalną i innymi członkami domu generalnego życzę każdemu z was: postulantom, nowicjuszom, seminarzystom, zakonnikom w każdym wieku, chorym i przeżywającym kryzys, świętych i błogosławionych Świąt Pachy i Zmartwychwstania. Życzenia pragnę przekazać także wszystkim grupom „świeckich saletynów”, którzy dzielą z nami pragnienie radosnego głoszenia Ewangelii w świetle orędzia pojednania Płaczącej Pani z La Salette.
Wszystkim wam błogosławię w Zmartwychwstałym Chrystusie!
Silwano, MS