ks. Józef opowiada o swoim powołaniu. Pomimo kłopotów zdrowotnych zachowuje dobry humor i dystans do siebie. Obejrzyj!
Heiligtum Unserer Lieben Frau von La Salette in Engerazhofen
Entstehung der Kapelle
Als den damaligen Pfarrer Josef Steigmaier im Jahre 1857 eine schwere Krankheit befiehl, versprach er, Maria eine Kapelle zu bauen, wenn er genesen sollte. Nach seiner Heilung ging er tatkräftig daran, sein Versprechen einzulösen. Im Jahre 1864 begann man mit dem Bau. Am 19. September 1866 wurde diese Kapelle geweiht und Unserer Lieben Frau von La Salette gewidmet. Hier in der Kapelle haben wir die Darstellung Maria von La Salette über dem Hochaltar, die Glasfenster, das Bild Marias als Deckengemälde, die Statuen ULF von La Salette in der Seitenkapelle und draussen in der Mulde. Mehr Infos zum Thema Erscheinung Marias in La Salette finden Sie hier: www.salettiner.ch
Beschreibung der Kapelle
Der Hochaltar krönt das Gandenbild der mit den Kindern sprechenden Muttergottes von La Salette. Der Altarschrein mit dem Schnitzbild der Beweinung Jesu wurde von Hans Keppner und Hans Könlin aus Pforzheim gemalt und gefasst. Die Vorderseite der Flügel (um 1515) stellt die Heilige Brigitta im grünen Pelzmantel und die heilige Ursula im braunen Kleid dar. Auf der Rückseite haben wir altgotische Reliefs der heiligen Anna Selbstdritt und der heiligen Katharina. Die Predella stellt Christus mit den Aposteln in Halbfiguren dar. 1889 baute man zwei neugotische Seitenaltäre an, die heute den heiligen Bruder Klaus und Petrus Canisius gewidmet sind. Im Laufe der Zeit baute man eine Beichtkapelle und die Empore mit der elektrischen Orgel an. Unter der Empore gibt es Votivwand, wo die Gläubigen kleine Andenken hinterlassen als Zeichen der Gnade, die sie auf die Fürsprache der Schönen Frau erlangt haben. Draussen finden Sie die Nachbildung der Erscheinungsstätte in La Salette, im Jahre 1964 aufgestellte Faksimilefiguren, die die Muttergottes als Weinende, Sprechende und in den Himmel-Fahrende darstellen.
Angebote
Die Salettiner betreuen die Pfarrei und die Kapelle von La Salette seit 1949. Sie bieten den Pilgern in der La Salette Kapelle Folgendes an:
Wallfahrtstag: jeden Montag
17.30 Uhr Rosenkranz
18.00 Uhr Eucharistie und Marienandacht
Pilgersonntage: von Mai bis September, jeweils am dritten Sonntag des Monats:
10.15 Uhr Eucharistie mit Predigt
15.00 Uhr Marienandacht, Vesper und eucharistische Anbetung, Beichtgelegenheit
Kappelenfest: am nach dem 19. September kommenden Sonntag
09.30 Uhr Prozession zur Kapelle
10.00 Uhr Festgottesdienst mit Predigt
14.00 Uhr Mariensandacht mit Predigt
Adresse:
Missionare von La Salette, Nannenbacher Weg 7, D-88299 Leutkirch-Engerazhofen
Telefon: (49) 7561 36 73 Fax: (49) 7561 91 32 09 E-Mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Web-Seite: www.la-salette-aktuell.de
Sanktuarium Matki Bożej Saletyńskiej w Engerazhofen
Powstanie kaplicy
Kiedy proboszcz parafii Engerazhofen ks. Josef Steigmaier w 1857 zachorował, obiecał Maryi w zamian za wyzdrowienie wybudowanie kaplicy ku Jej czci. Kiedy rzeczywiście wyzdrowiał zaczął w 1964 roku wypełniać swoje przyrzeczenie. 19 września 1866 nowa kaplica została poświęcona i dedykowana Matce Bożej Saletyńskiej. O Maryi i jej zjawieniu na La Salette 19 września 1846 roku przypominają: płaskorzeźba Maryi rozmawiającej z dziećmi ponad głównym ołtarzem, witraże w prezbiterium, obraz Maryi Saletyńskiej na suficie kaplicy, jak również figura Maryi Płaczącej w kaplicy bocznej.
Więcej informacji na temat Zjawienia Maryi w La Salette znajduje się tutaj: www.salettiner.ch
Opis kaplicy
Ołtarz główny więńczy cudowny obraz Maryi Saletyńskiej rozmawiającej z dziećmi. Jego centrum przedstawia opłakiwanie Jezusa wykonane przez Hansa Keppner i Hans Könlin z Pforzheim. Jego skrzydła boczne z 1515 roku przedstawiają na przedniej stronie św. Brygidę w zielonym płaszczu i św. Urszulę w brązowej sukni, a na tylniej stronie gotycki relief św. Anny Samotrzeciej i św. Katarzyny. Predella ołtarza przedstawia półfigury Chrystusa z apostołami.
W roku 1889 dobudowane zostały dwa neogotyckie ołtarze boczne dedykowane św. Bratowi Klausowi (Niklas von Flüe) i św. Piotrowi Kanizjuszowi. Z czasem dobudowana została kaplica spowiedzi i chór z elektrycznymi organami. Pod chórem znajduje się ściana z wotami, gdzie wierni mogą powiesić różne przedmioty jako podziękowanie Pięknej Pani za otrzymane łaski.
Na zewnątrz kaplicy znajduje się Kalwaria saletyńska z trzema scenami Zjawienia w La Salette poświęcona w roku 1964.
Duszpasterstwo
Saletyni obsługują parafię i kaplicę Matki Bożej Saletyńskiej w Engerazhofen od 1949 roku. W programie sanktuarium znajdziemy:
Dzień pielgrzymi: poniedziałek
17.30 Różaniec
18.00 Eucharystia i nabożeństwo maryjne
Niedziele pielgrzymie: od maja do września
10.15 Eucharystia z homilią
15.00 Nabożeństwo maryjne, nieszpory i adoracją Najświętszego Sakramentu, możliwość spowiedzi
Uroczystość odpustowa: w niedzielę po 19-m września
09.30 Procesja do kaplicy
10.00 Eucharystia z homilią
14.00 Nabożeństwo maryjne z błogosławieństwem eucharystycznym
Adres:
Missionare von La Salette
Nannenbacher Weg 7
D-88299 Leutkirch-Engerazhofen
Telefon: (49) 7561 36 73 Fax: (49) 7561 91 32 09; E-Mail: Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript. Strona internetowa: www.la-salette-aktuell.de
Podczas uroczystej Mszy św. w sobotę 17 maja br. w bazylice Matki Bożej Saletyńskiej w Dębowcu biskup pomocniczy diecezji kamieniecko-podolskiej na Ukrainie Radosław Zmitrowicz OMI udzielił sakramentu święceń dwóm saletynom: Krzysztofowi Juszczykowi i Jakubowi Pawłowskiemu. Ks. Prowincjał Andrzej Zagórski posłał nowo wyświęconego księdza Krzysztofa do wspólnoty w Trzciance a księdza Jakuba do Rzeszowa.
On Saturday, May 17. in the Basilica of Our Lady of La Salette in Dębowiec auxiliary bishop of Kamyanets-Podolia in Ukraine Radoslaw Zmitrowicz OMI ordained two missionaries: Krzysztof Juszczyk MS and Jakub Pawłowski MS. Fr. Provincial Andrzej Zagórski, assigned Krzysztof to Trzcianka and Jakub to Rzeszów.
Współpraca. Współpraca to duch, który daje życie w naszych dziełach, w tym jak pracujemy razem, który potrafi zmienić cel naszej pracy z "pracy dla czegoś" na "pracę razem".
Współpraca jest słowem, według którego możemy określić czy my patrzymy na świat i rozumiemy go według duchowości z La Salette.
Współpracę można równocześnie opisać według świadectwa jakie chcemy dać ze względu na nasze cele, za względu na naszą wizję, jak chcemy żyć jako Saletyni/Saletynki.
Współpraca jest pewnego rodzaju aktywnym duchem, który nas prowadzi i nadaje impuls, w zależności od sposobu życia i wrażliwości sumienia na codzień, który tworzy braterskie relacje pomiędzy Saletynami, Saletynkami i świeckimi.
To jest atmosfera, która pozwala dostrzegać obecność, nasze istnienie jako rodzinę saletyńską, w naszej pracy, w naszym sposobie bycia razem, aby urzeczywistnić wspólną wizję, wspólne cele i wspólną duchowość.
Jest także dawaniem i przyjmowaniem tego, co posiadamy osobiście i jako dwa Zgromadzenia, a kiedy kiedy robimy to wspólnie, prowadzi nas to do jedności.
Aby dalej współpracować potrzeba procesu stałego objaśniania celu, potrzebLa nam przekonania, że nasze wspólne istnienie jest życiodajne i bardzo ważne w spełnianiu naszych zadań.
Współpraca potrzebuje stałej komunikacji i zdolności do wspólnego budowania żywych i trwałych relacji
."W pojedynkę można zrobić coś, jednak razem można zrobić znacznie więcej." Helena Kaller.
Siostra Elisabeth Guiboux, snds
Brat Albert Girard ms, ur. 17 maja 1945r.
Opowiada historię swojego powołania. Jest jednym z zakonników najdłużej pozostających w Sanktuarium, w 2014 roku przypada 52 rocznica od kiedy przyjechał na La Salette. Zna wszystkie, albo prawie wszystkie instalacje w Sanktuarium. Chciał wprowadzić kogoś w te tajemnice, ale pracownicy zmieniają miejsce pracy szybciej niż on.
(tł. HP)
Bp Donald Pelletiere.
Zapis konferencji bpa Donalda Pelletiere ms, którą wygłosił dla młodzieży zebranej na La Salette, podczas spotkania REJS II, w lipcu 2013. Tłumaczenie oddaje oryginalną narrację konferencjonisty.
Pochodzę z biednej rodziny. Było nasz czworo, rodzice, siostra i ja. Pan przygotowywał mnie przez 27 lat. Przez 13 lat w rodzinie. Rodzina jest bardzo ważna. Każdy potrzebuje rodziny: ojca, matki, siostry, brata. W rodzinie zaznałem miłości. Moja Mama mnie rozpieszczała. Wiedziała, że umrze, była bardzo chora. Dlatego otaczała mnie wielką miłością. Miałem dziesięć lat kiedy Mama umarła, Pan przygotował mnie do odejścia z domu. Musiałem się ruszyć z miejsca. Już od tej pierwszej interwencji Boga w moim życiu, bardzo ważnej, która mnie bardzo naznaczyła na całe życie, wszystko się zmieniło. Jak powiedziałem, 13 lat w rodzinie. Potem 14 lat, jeszcze stale w rodzinie, ale już u misjonarzy Saletynów. W sumie 27 lat. (Film) Moje życie jest podzielone na dwie części. 27 lat przygotowania, kiedy Bóg mnie przygotowywał, przez rodzinę i w rodzinie także przez wspólnotę saletyńską, a po 27 latach byłem gotów wyruszyć w drogę. Jak Abraham wyruszał w nieznane. Porzuć swoją rodzinę, swój kraj i jedź na Madagaskar. Byłem więc przygotowywany.
We wspólnocie mieliśmy bardzo dobrych formatorów i wspaniałe środowisko. Małe seminarium było na wsi, na brzegu wspaniałego jeziora Mascoma w New Hampshire, w lesie. Dla młodego człowieka odkrywanie przyrody było wspaniałe. We wspólnocie gdzie wszyscy byli przyjaciółmi. Co miało największy wpływ na nas w formacji? Wychowawcy i formatorzy. Do dzisiaj mam przyjaciela w USA, kiedy wstąpiłem do seminarium było nas 36 i tylko dwóch doszło do kapłaństwa. Ks. Maxfield żyje jeszcze i jesteśmy wielkimi przyjaciółmi. (Zmarł w ubiegłym roku. HP) Jest bardzo chory, i takim był przez całe życie. Pracował w Hiszpanii. Cierpiał za mnie, ja nigdy nie byłem chory. A więc jak powiedziałem 27 lat przygotowania. To jest bardzo ważne, dziękuję Bogu, Bóg mnie rozpieszczał. Formacja ludzka, w życiu jest najważniejsza. Mówią o tym dokumenty Kościoła na temat formacji ludzkiej, duchowej, intelektualnej i duszpasterskiej. Mając więc 27 lat, jako młody ksiądz, wyjechałem statkiem na Madagaskar. Z Nowego Yorku do Havre, przez Marsylię na Madagaskar. 23 dni na statku. Na statku się zakochałem. ( Film)
Była tam pewna Francuzka, młoda piękna dziewczyna. Jej ojciec był bardzo bogaty, był właścicielem francuskiego hotelu na Madagaskarze w Tananariwie. Spędziła jeden rok w USA, żeby się nauczyć angielskiego. Kiedy zobaczyła młodego księdza Amerykanina, chciała z nim rozmawiać po angielsku. Ja byłem wtedy trochę smutny, i podczas tych 23 dni, Donald spędził wiele czasu z Marianną. No cóż, wszyscy jesteśmy stworzeni do miłości. Na szczęście podróż nie trwała zbyt długo. Mógłbym stracić powołanie. Bóg stale do nas mówi. Do mnie mówił: Donald ty potrzebujesz miłości, ale już wybrałeś. Po tej podróży nigdy się z Marianną nie widzieliśmy. W 1958 roku przyjechałem na Madagaskar. Nie mogę wam opowiedzieć o całym moim doświadczeniu, w jaki sposób Bóg działał, jak Bóg się objawia w wydarzeniach naszego życia. Bóg mi w moim życiu bardzo błogosławił.
Dam wam przykład. Było to w 1982. Byłem na Madagaskarze już 25 lat. Byłem proboszczem parafii katedralnej w Morondawie. Miasto miało 60 tysięcy mieszkańców. Wieczorem pomiędzy godziną piątą a szóstą odwiedzałem rodziny. Każdego wieczoru wyruszałem razem z katechistą, czasem z siostrą zakonną, czasem ze świecką osobą. Było to w dzielnicy bardzo biednej, wąskie uliczki, wychodziliśmy z jednego domu, żeby pójść do drugiego. Było już trochę ciemno, potknąłem się o coś i upadłem. Zobaczyłem, że potknąłem się o kogoś. Krzyknąłem ze złością: Co ty tu robisz? Czułem się upokorzony. Ale zobaczyłem, że on miał nogi, na których nie mógł chodzić. Próbował się poruszać na tych nogach. Moje zachowanie wobec niego zmieniło się natychmiast. Przeprosiłem go, zapytałem; gdzie mieszkasz? Poszedłem za nim, on posuwał się po ziemi. Weszliśmy do małego domu. To był raczej szałas. On mieszkał ze swoją babką w ukryciu. Wychodził tylko wieczorem, bo wszyscy się go wstydzili. Miał już 12 lat. Powiedziałem do jego babki. Mógłby iść już do szkoły. Ona odpowiedziała: „Owszem, ale jak on pójdzie, przecież on nie może chodzić.” Powiedziałem: postaram się o wózek inwalidzki ze Stanów Zjednoczonych. Poszedłem później porozmawiać z siostrami zakonnymi, czy mogłyby go przyjąć do szkoły. Zgodziły się. Sprowadziliśmy wózek inwalidzki, więc mógł rozpocząć szkołę. Pewnego dnia ktoś mi powiedział: Wie ksiądz, ten mały mógłby sam chodzić. Jest tutaj w Morondawie jeden szpital, gdzie robią operacje, robią protezy. Pojechałem do tego szpitala. Po dwóch latach zrobiono mu operację. Zrobili mu protezę, dostał kule. Kiedy po dwóch latach powrócił do domu, w dzielnicy była wielka radość. On może chodzić! Następnego dnia przyszła pewna kobieta mówiąc: ja też mam dziecko, które nie może chodzić. Zapisałem nazwisko, adres, potrzebne dane. I tak się zaczęło, przyszedł inny człowiek, potem trzeci, potem czwarty, piąty. Kiedy się zgłosił siódmy, pojechałem z nimi do Antsirabe do kliniki. Potem był dziesiąty, piętnasty, dwudziesty. Nie miąłem żadnego zamiaru tego robić, nigdy nie myślałem, że mam jakieś powołanie do pracy z niepełnosprawnymi. Na początku to był przypadek z jednym chłopcem. Kiedy liczba osiągnęła pięćdziesiąt, dyrektorka, profesor medycyny, z Antsirabe powiedziała: powinien ksiądz otworzyć warsztat naprawy butów ortopedycznych i kul. Zrobiliśmy więc warsztat, następnie trzeba było wysłać dwóch niepełnosprawnych, żeby się nauczyli naprawiać protezy, buty, kule. Od jednej rzeczy do drugiej. Nigdy nie miałem żadnego wyjaśnienia, dlaczego to robię. W Morondawie dzisiaj jest więcej niż 100 niepełnosprawnych, którzy chodzą, dzięki temu pierwszemu, o którego się potknąłem. Znaleźliśmy później 700 niepełnosprawnych. Mamy obecnie ośrodek dla niepełnosprawnych, są tam cztery siostry, dwóch świeckich, są także inni, którzy pracują w ośrodku. To nie ja zrobiłem, to Pan Bóg, który tworzy naszą historię razem z nami. Sam nigdy nie zastanawiałem się nawet jak to zrobić.
Jak powiedziałem wcześniej była rodzina, była wspólnota zakonna. Nie można pracować bez rodziny, bez wspólnoty, nawet dzisiaj. Dziękuję Panu za moją rodzinę, mam jeszcze kuzynów, ich dzieci, jest także wspólnota. Ale jest także lud malgaski. Oni mnie przyjęli jak brata, okazali mi miłość, pomoc. To wszystko jest bardzo ważne w życiu. Wy też macie rodzinę, wasze środowisko, parafię. My wszyscy potrzebujemy takiej wspólnoty, która nas podtrzymuje. Ktoś mnie pytał: jak wytrzymałeś tam przez pięćdziesiąt lat? Kiedy wyjeżdżałem na misje na Madagaskar, powiedziałem do ks. Generała Imhofa: księże generale jadę na pięć lat, i jak widzicie jestem stale tam. Bóg działa, ja nie chciałem tej pracy, którą mogłem zrobić dla niepełnosprawnych z Morondawy. Jeśli tam upadłem z mojej pychy, to mogę powiedzieć, że to było tak, jak ze św. Pawłem, który spadł z konia. Cały ten późniejszy ruch, ten ośrodek, to jak historia z 3 rozdziału Dziejów Apostolskich w bramie Pięknej: Nie mam złota ani srebra, ale w imię Jezusa Chrystusa mówię ci wstań i chodź. To właśnie próbowaliśmy robić, na Madagaskarze, W ich kulturze, niepełnosprawni są ukrywani, bo ludzie się wstydzą kalectwa, bo uważają je za przekleństwo, za karę. Niektórzy mówią, dlaczego w Morondawie jest tak dużo niepełnosprawnych? Nie ma ich wcale więcej niż gdzie indziej, ale dzięki Bogu udało się nam ich wydobyć z cienia. Nie mogę się chwalić tą pracą, ja nic nie zrobiłem, to wszystko zrobił Pan Bóg. On pragnął tego dzieła miłości, ewangelizacji, chciał tym niepełnosprawnym pokazać swoją miłość. To jest przykład z mojej posługi duszpasterskiej.
Ludzie często pytają mnie co jest najtrudniejsze dla misjonarza? Najtrudniejsze nie jest przyzwyczajenie się do odmiennego jedzenia, do komarów. Najtrudniejsza jest samotność. W brusie można się nudzić, można się czuć samotnym, wieczorem zostaje się samemu, ludzie idą wcześnie spać, a ty czujesz się wyizolowany i samotny. Modlitwa jest więc łaską, jest jedynym rozwiązaniem, to spotkanie z Panem, który się nam objawia.
Moja misja była położona na zachodnim wybrzeżu wyspy Madagaskaru, od strony Afryki. Na wybrzeżu jest wiele małych wiosek, których mieszkańcy żyją z rybołówstwa. Jest wiele wiosek, w których żyje od 300 do 1000 mieszkańców. Diecezja rozciąga się na długości 400 km na wybrzeżu. Wiele razy podróżowałem drogą morską, pirogą. Piroga jest bardzo starym wynalazkiem, który pochodzi z Indonezji. W Afryce nie znajdziecie pirogi. Myślimy, że ktoś przebył cały Ocean Indyjski za pomocą pirogi. W pirodze siedzi się na poziomie morza, nad wami rozciąga się żagiel. To jest coś wspaniałego, chciałbym was zabrać na Madagaskar, żebyście mogli podróżować pirogą, zwłaszcza nocą. To jest doświadczenie, prawie że mistyczne, duchowe. Jesteś na pełnym morzu, jest wiatr, który nadyma kwadratowy żagiel, sternik doskonale kontroluje żagiel, wiatr popycha pirogę. W ciszy nocy możesz dotknąć gwiazd i wtedy uświadamiasz sobie obecność Boga, zwłaszcza kiedy wiesz, że ta podróż jest dla ewangelizacji. To jest jedno z pocieszeń jakie dostajesz od Boga, kiedy daje ci odczuć swoją obecność.
Pewnego razu musiałem płynąć z Belo sur Maire do Morondawy, zwyczajnie ta droga zajmuje przy sprzyjającym wietrze około 4 godzin, ale kiedy wiatr jest niekorzystny to podróżuje się 10 godzin. Był początek wielkiego postu, środa popielcowa. W pirodze oprócz mnie było 400 kg krabów, siedziałem dosłownie na nich. Było wspaniale, wiatr, noc, gwiazdy i ja siedzący na krabach, które mnie szczypały w siedzenie. Tej podróży nigdy nie zapomnę. To był mój post. Tak rozpoczynałem ten wielki post.
Innym razem poszedłem na tzw. tourne, wiele chodziliśmy wtedy pieszo, brało się plecak, i szło od wioski do wioski, 18, 20 km, Spędzaliśmy tam dwa dni i szliśmy dalej. Byliśmy w wiosce pogańskiej, która nas dobrze przyjęła. Zapytałem katechisty: jak daleko jest najbliższa wioska? Odpowiedział dwie godziny drogi pieszo. Powiedziałem możemy wyjść jutro o czwartej rano, bez śniadania, mogę jakoś wytrzymać dwie godziny drogi na czczo, kiedy przyjdziemy do wioski znajdzie się coś do jedzenia. Wyszliśmy więc o czwartej rano, mieliśmy przed sobą dwie godziny drogi, ale o ósmej rano jeszcze nie doszliśmy do wioski. Wtedy ogarnęła mnie słabość, nie mogłem dalej iść, byłem słaby, głodny i powiedziałem musimy się zatrzymać, nie mogę iść dalej. Katechista powiedział: niech ksiądz zostanie tutaj, nie rusza się, a sam poszedł dalej, bez plecaka. Po mniej więcej dziesięciu minutach wrócił ze wspaniałym plastrem miodu. Znalazł dziką barć, i dał mi miód, który mnie pokrzepił. Wtedy mogłem iść dalej. Bóg był zawsze przy mnie. On nas nigdy nie opuszcza.